1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Dzielnica kontrastów

8 sierpnia 2011

W dzielnicy Karte Seh, bieda sąsiaduje z bogactwem, a parlamentarzyści mieszkają obok obywateli nie wierzących w afgańską demokrację. Młodzi Afgańczycy wszystkie nadzieje na przyszłość pokładają w wykształceniu.

https://p.dw.com/p/129k6
W poszukiwaniu śladów

U kresu rządów talibów Kabul liczył 600 tys. mieszkańców. Dzisiaj ocenia się liczbę mieszkańców na 4-5 milionów. Wzrost zaludnienia stolicy Afganistanu widać bardzo wyraźnie na przykładzie Karte Seh, dzielnicy położonej w zachodniej części miasta. Symbolizuje ona nie tylko nową władzę, ale i vox populi. Cała dzielnica jest wielkim placem budowy. Zewsząd słychać odgłosy młotów i pił. W innym miejscu nazwano by to dokuczliwą plagą. Ale w Kabulu jest to postrzegane, jako dobry omen. "Tam, gdzie idzie budowa, gdzie się inwestuje, jest miejsce dla nadziei - uważa Mirwais, kabulski taksówkarz.

Ozdobne fasady obok lepianek

Kabul Viertel Karte Seh
Dzielnica Karte SehZdjęcie: dw

Karte Seh zawsze była dzielnicą klasy średniej w Kabulu. Mieszkano tam w bogato ozdobionych lub skrromnych budynkach.Lepianki pojawiły się w Karte Seh na skutek wojny, która zmusiła ludność wiejską do ucieczki do stolicy. Tymczasem wyrastają tam jak grzyby po deszczu także luksusowe wille w dubajskim stylu lub na wzór domów pakistańskich przedsiębiorców - z pozłacanymi filarami na fasadzie. W pobliżu czerwonego mostu Pol-e-sorkh, bieda sąsiaduje z bogactwem. W tej części dzielnicy mieszają się wszystkie kultury. Kobiety rzadko noszą tam burki. Tylko główna droga jest pokryta asfaltem. Przejeżdżające po niej ciężarówki wzniecają tumany kurzu, który opada na przechodniów.

Talibowie wyłudzają pieniądze

Każdy handlarz na targowisku opowiada swoją własną historię. Haji Murad Ali jest mężczyzną niskiego wzrostu. Na głowie ma muzułmańską czapkę. Talibowie aż 32 razy mu "dokuczali” - opowiada. Jest on właścicielem cukierni, w której sprzedaje baklawę, cistka i różnego rodzaju słodycze. "Talibowie odwiedzali dawniej każdego, kto miał chociażby nowe ubranie. „Wmawiali ci, że jesteś zamożnym dowódcą i katowali kablami", opowiada. Robili to dla przyjemności, dodaje. „Chociaż chodziło zawsze o haracz”.

Kabul Viertel Karte Seh
Pokrzywdzony cukiernik z Karte SehZdjęcie: dw

Murad Ali wygrzebuje z szuflady wyłamany łomem zamek i wyjaśnia: "Dwa tygodnie temu mnie okradli. Przyszła policja. Ale zamiast mi pomóc, zażądali ode mnie pieniędzy". Lepiej, ale niekoniecznie bardziej praworządnie jest dzisiaj w Kabulu, twierdzi Haji Murad Ali. "Jeśli zadrzesz z policją, to biorą cię do aresztu" - wyjaśnia. Dlatego Murat Ali trzyma lepiej język za zębami, bo inaczej wyląduje jeszcze za kratkami, w jakiejś mrocznej celi.

Parlamentarzyści bogacą się

Nawet Rosjanie nieźle sobie żyją w Kabulu. Sonia jest rodowitą moskwiczanką. Teraz mieszka z Sanjarem, afgańskim mężem w dzielnicy Karte Seh. Opowiada, że poznali się w Polsce. Po otrzymaniu stypendium byli tam na studiach. Teraz mieszkają blisko parlamentu. "Nasz sąsiad jest posłem. W krótkim czasie bardzo się wzbogacił, pomimo, że pochodzi ze wsi" - opowiada Sanjar. Skąd oni mają nagle tyle pieniędzy? - zastanawia się Rosjanka.

To muszą być prane pieniądze z handlu ropą, narkotykami czy z innych transakcji - podejrzewa Sanjar. Tę opinię podzielają też inni. To spowodowało boom budowlany w Kabulu. "Jestem wściekły - mówi. Kiedyś myślałem, że udział w wyborach jest powinnością obywatelską. A teraz uważam, że rządzi nami mafia, a nie rząd". Parlament i wojna z początku lat 90-tych, to dla Sanjara dwie strony medalu: "Reprezentacja narodu - to w większości mordercy. Ci ludzie swojego czasu dokonali spustoszeń w tej dzielnicy, odpowiadają za śmierć 60 tys.mieszkańców. Wtedy strzelali do nas z karabinów maszynowych, a teraz zasiadają w parlamencie". Sanjar nie potrafi zrozumieć, dlaczego zagraniczni dyplomaci nazywają ich „symbolem nowej demokracji”. Twierdzi, że należałoby postawić ich przed trybunałem sprawiedliwości.

Prywatne uniwersytety i pusty żołądek

Kabul Viertel Karte Seh
Wykład na wydziale prawa na prywatnej uczelni Ibn Sina w KabuluZdjęcie: dw

Kilka przecznic dalej chichoczą młode kobiety w biretach doktorskich na głowie. W tle widać plakaty reklamujące naukę na prywatnych uczelniach. Uniwersytety publiczne nie są już w stanie pomieścić tłumów garnących się do nauki maturzystów. Dziesiątki prywatnych instytutów naukowych stara się zaspokoić edukacyjny głód wśród młodzieży. Ibn Sina, to jeden z takich instytutów. Nosi imię znanego uczonego.

Ali Amiry jest jednym z jego założycieli. Mówi, że pracę doktorską pisał o Wittgensteinie. Twierdzi, że zna powód dużego zainteresowania studiami wyższymi wśród młodzieży. "Część studentów należy do mniejszości etnicznej Hazarów. Długo byli dyskryminowani. Na przykład nie mogli awansować do stopni oficerskich w armii, nie wolno im było studiować prawa i politologii. Teraz zakazy zniesiono i dlatego wykorzystują oni daną im szansę"- wyjaśnia Ali Amiry.

Wśród studentów jest wiele kobiet. Są zwolnione częściowo z płacenia czesnego. Jedna ze studentek prawa mówi, że nie zamierza zasiadać w parlamencie, bo z tym wiążą się tylko kłopoty. Natomiast planuje zająć się sprawami molestowanych kobiet.

W sali, gdzie odbywają się zajęcia, kobiety i mężczyźni siedzą oddzielnie; kobiety z przodu, mężczyźni z tyłu. Kobiety mają na głowach kolorowe chustki. Kilka z nich nosi nawet makijaż.

Tylko w Kabulu to wszystko jest możliwe

Studentka zapewnia, że to, co widzimy, możliwe jest tylko w Kabulu. "Tylko tutaj kobiety mogą chodzić z gołą głową, jeśli tak im się podoba. Na wsi kobietom nie wolno wychodzić bez chust z domu. Nie wolno im też studiować, a jeśli już uzyskają na to pozwolenie, to muszą zakładać burkę". Kobiety na wsi są maszynami do rodzenia dzieci - mówi. Niektóre Afganki rodzą nawet 18 dzieci.

Martin Gerner/Barbara Coellen

red.odp.: Alexandra Jarecka