1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Mniejszość niemiecka poza parlamentem. Koniec pewnej ery

21 października 2023

Pierwszy raz od 1991 r. mniejszość niemiecka nie będzie miała swojego przedstawiciela w polskim parlamencie. Odchodzący z Sejmu poseł Ryszard Galla analizuje przyczyny klęski.

https://p.dw.com/p/4XnGk
Ryszard Galla reprezentujący dotąd mniejszość niemiecką w Sejmie stracił mandat poselski
Ryszard Galla reprezentujący dotąd mniejszość niemiecką w Sejmie stracił mandat poselskiZdjęcie: Adam Liszka

DW: W wyborach parlamentarnych 15 października w Polsce mniejszość niemiecka poniosła dotkliwą porażkę. Po raz pierwszy od 1991 r. nie będzie miała ani w Sejmie, ani w Senacie swojego przedstawiciela. Jest pan doświadczonym parlamentarzystą, zasiadał Pan w ławach poselskich od 2005 r., a w tych wyborach był Pan jedynką na liście mniejszości niemieckiej w Opolu. Co było przyczyną niespodziewanej klęski? Czy był to jednorazowy „wypadek przy pracy", czy raczej przejaw  głębszego kryzysu w szeregach mniejszości?

Galla*: Z jednej strony chciałbym uznać ten niekorzystny wynik za wypadek przy pracy i przejść nad nim do porządku dziennego. Nie jesteśmy przecież w historii parlamentu w wolnej Polsce jedynym komitetem wyborczym, który na jedną kadencję wypadł z Sejmu, aby po czterech latach do niego powrócić. Z drugiej strony musimy jednak przeprowadzić głęboką analizę, jak to się mówi w chrześcijaństwie dokonać dobrej spowiedzi, żeby wyciągnąć konkretne wnioski i przezwyciężyć ten kryzys.

Podczas spisu z 2011 r. przynależność do mniejszości niemieckiej zadeklarowało w województwie opolskim blisko 60 tys. osób, w całym kraju ponad 144 tys. Tymczasem lista mniejszości niemieckiej zdobyła w tych wyborach niespełna 26 tys. głosów. To znaczy, że duża część obywateli polskich niemieckiego pochodzenia zagłosowała na inne partie, albo pozostała w dniu wyborów domu.

– Nasze listy uprawnionych do głosowania nie są doskonałe. Wyjazdy do Niemiec spowodowały, że na listach widnieją też „martwe dusze", których od dawna nie ma w kraju. Ale ważniejszym powodem, który miał negatywny wpływ na nasz wynik, było błędne, ale bardzo rozpowszechnione przekonanie, że mniejszość niemiecka ma zagwarantowane miejsce w parlamencie.

W wyborach, które w rzeczywistości były plebiscytem mającym zdecydować o dalszym losie demokracji w Polsce, część naszego elektoratu, czując odpowiedzialność za Polskę i myśląc, że mniejszość niemiecka ma i tak zagwarantowane miejsce w parlamencie, uznała, że należy zagłosować na Koalicję Obywatelską lub na Trzecią Drogę, aby odsunąć obecny rząd od władzy. Nasi kandydaci stali się ofiarami niedoinformowania.    

 Czy to była świadoma próba wprowadzenia waszych wyborców w błąd?

– To przekonanie, nie mające umocowania prawnego, przyjmowane było przez mniejszość niemiecką za oczywistość. Przez ponad 30 lat od demokratycznego zwrotu w latach 1989/1990 byliśmy obecni w polskim parlamencie. Na początku mieliśmy nawet koło poselskie z siedmioma posłami i swojego senatora. Potem liczba posłów zmniejszyła się do trzech, a potem do dwóch. Od 2007 r. mieliśmy jednego posła. Trudno było przekonać ludzi, że nie mamy gwarancji obecności w parlamencie. Jedynym przywilejem jest zwolnienie z 5-procentowego progu w skali całego kraju, ale dotyczy to wszystkich mniejszości narodowych, a nie tylko Niemców. W okręgu wyborczym musieliśmy walczyć na równych prawach z innymi komitetami wyborczymi. Przy wyjątkowo wysokiej frekwencji, mój wcale nie taki zły wynik (8400 głosów -red.) nie wystarczył do zdobycia mandatu. 

Może paradoksalnie, mimo pańskiej porażki, możemy mówić o happy endzie, bo chociaż nie macie swojego posła, to wygrana obozu demokratycznego stwarza szansę na rozwiązanie najpoważniejszego obecnie problemu czyli przywrócenia nauki języka niemieckiego dla mniejszości w wymiarze trzech godzin tygodniowo?

– Nie do końca, bo poseł mniejszości niemieckiej wzmocniłby przecież obóz demokratyczny. Ale rzeczywiście, pomimo naszej przegranej, możemy mówić w pewnym sensie o happy endzie, bo większość naszych wyborców zagłosowała na zjednoczoną demokratyczną opozycję – KO i Trzecią Drogę. Jest duża szansa na przywrócenie w szybkim trybie normalności i na rozwiązanie nurtujących nas problemów. 

Napisał Pan na Twitterze, że „kończy się pewna era". Jak należy to rozumieć?

– Faktem jest, że nie ma nas w parlamencie, mamy przerwę. To wielka szkoda, coś się skończyło, ale to nie znaczy, że odejdziemy w niebyt. Mniejszość niemiecka jest w regionie wartością dodaną. Aktywnie pracujemy, jesteśmy współgospodarzem regionu, mamy swoich wójtów, burmistrzów i  radnych. To potężna siła mająca wpływ na rozwój regionu. Nawet bez przedstawiciela w parlamencie, będziemy dobrze współpracować z rządzącymi.

Co udało się Panu w dobiegającej końca kadencji?

– Moim głównym zadaniem było przypominanie politykom i opinii publicznej o dyskryminacji mniejszości niemieckiej poprzez ograniczenia liczby godzin nauki języka niemieckiego jako ojczystego z trzech godzin do jednej godziny tygodniowo. Gdyby nie nasze protesty, temat szybko zniknąłby z agendy. Byłem wyrzutem sumienia, które mocno dawało się we znaki ministrowi edukacji Przemysławowi Czarnkowi. Sam się do tego przyznał podczas wizyty w Opolu. Szkoda, że pomimo obietnic, nie cofnął swojej decyzji (o ograniczeniu nauki niemieckiego). 

Czy po zmianie władzy, do której dojdzie prawdopodobnie w grudniu, liczy Pan na szybkie przywrócenie nauki niemieckiego  wymiarze trzech godzin tygodniowo?

– Tak, jest na to ogromna szansa, tym bardziej, że podejmowałem już działania w tym kierunku w obecnym Sejmie. Przywrócenie godzin wiąże się z przywróceniem środków finansowych. Te partie, które obecnie będą tworzyć rząd, opowiadały się za powrotem do stanu poprzedniego. Po powołaniu nowego ministra edukacji, zwrócimy się do niego z tą sprawą. Obecny rząd zwiększył środki na subwencję oświatową, co oznacza, że istnieje solidna podstawa, żeby szybko podjąć decyzję. 

Jak przebiegała kampania w Opolu. Czy była dla was trudna? Na szczeblu centralnym antyniemieckie uprzedzenia stanowiły jeden z głównych filarów kampanii PiS. Czy odczuliście negatywne emocje na własnej skórze?

Antyniemieckość była bardzo widoczna w działaniach naszych przeciwników. Hejt przeciwko nam wylewa się do dziś. Wpisy „Raus", „Do Niemiec", „Co wy tutaj robicie?", „Wynocha" były na porządku dziennym. Było to dla mnie bardzo bolesne, niespotykane w poprzednich kampaniach. Dla naszych kandydatów było to duże obciążenie psychiczne.

Poseł Janusz Kowalski chwalił się na Twiterze, że to dzięki niemu w Sejmie nie ma ani jednego posła mniejszości. Czy te antyniemieckie nastroje znikną po wyborach, czy pozostawią trwałe ślady w społeczeństwie tego regionu?

– Myślę, że antyniemiecki hejt raczej skonsoliduje mniejszość. Wrogie wobec nas hasła są często sterowane spoza naszej Opolszczyzny. Moim zdaniem szybko wrócimy do normalności. Nasz region jest wielokulturowy, a naszym hasłem jest „dialog". 

Co dalej? W kwietniu są wybory samorządowe. Czy odcinacie grubą kreską, to co było i przygotowujecie się do kolejnej kampanii?

– Zanim zamkniemy ten rozdział, przeprowadzimy wnikliwą analizę. Kampania do parlamentu była wstępem do wyborów samorządowych, które są dla nas kluczowe, bo od demokratycznego zwrotu w 1989 r. jesteśmy ważnym współgospodarzem tego regionu. Powinniśmy wzmocnić naszą obecność. To bardzo ambitne zadanie, ale mamy duży potencjał. 

* Ryszard Galla jest polskim politykiem i samorządowcem narodowości niemieckiej.  W latach 1998 - 2005 zasiadał w sejmiku opolskim, był marszałkiem i wicemarszałkiem województwa.W 2005 r. zdobył po raz pierwszy mandat do Sejmu i sprawował go nieprzerwanie do 2023 r. W parlamencie reprezentował nie tylko mniejszość niemiecką, lecz także inne mniejszości narodowe.  Jest wiceprezesem Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim.

 

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>