1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Groźba czy normalność? Niemcy osiedlają się w Polsce

18 stycznia 2011

Coraz mniej Niemców nabywa nieruchomości w Polsce. Kim są ci, którzy zdecydowali się osiedlić za Odrą? Reportaż DW

https://p.dw.com/p/zyuI
Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Publikowane przez polskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych dane z okresu kilku ostatnich lat wykazują stagnację, względnie spadek zainteresowania w nabywaniu przez podmioty prawne i osoby fizyczne z zagranicy nieruchomości w Polsce. „Nie chcą już polskiej ziemi”, dosadnie napisała w maju 2010 roku na swej stronie internetowej jedna z prywatnych stacji telewizyjnych z Warszawy w podtytule odnośnej informacji. Według przytoczonych tam danych z MSW, w minionym roku aż o 20 proc. zmalała powierzchnia nabytych przez cudzoziemców nieruchomości gruntowych, o 8 proc. - samodzielnych lokali mieszkalnych i o 21 proc. - lokali użytkowych. Nie sprawdziły się zatem czarne wizje niektórych polityków w Warszawie przestrzegających przed niemieckim „Drang nach Osten” po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Jacy Niemcy kupują zatem mieszkania, domy lub osiedlają się na stałe w Polsce?

Mieszkać czy mieć nieruchomość w Polsce

Polen Plakat Deutsche Deutschland
Lęki eurosceptyków nie znalazły pokrycia w statystykachZdjęcie: DW/Andrzej Stach

Jedną z głównch przyczyn ciągle niewielkiego zainteresowania nabywaniem lokali mieszkalnych i domów w Polsce przez osoby prywatne z Niemiec jest zapewne mniejsza atrakcyjność Polski w porównaniu np. do Hiszpanii, Włoch czy Francji. Nie bez znaczenia jest też mała znajomość kraju wśród Niemców, pokutujące wciąż stereotypy oraz obawy przed trudnościami dnia codziennego i biurokracją. Z tego względu na kupno mieszkania jako dodatkowego lokum czy też miejsca stałego zamieszkania decydują się najczęściej osoby, które wyjechały z Polski do Niemiec. Znają one nie tylko język, ale i polską rzeczywistość. Potwierdzają to statystyki polskiego MSW, dotyczące wydawanych w ostatnich latach zezwoleń na zakup nieruchomości.

Wśród etnicznych Niemców nabywcami są często osoby w jakiś sposób związane z Polską, np. przez mieszane małżeństwa lub sprawy zawodowe. Innych interesują głównie feryjne mieszkania i apartamenty w atrakcyjniejszych miejscowościach turystycznych. Do wyjątków należą natomiast byli mieszkańcy terenów należących przed wojną do Niemiec, powracający na starość w strony rodzinne.


Z powrotem w rodzinnym pałacu

Polen Melitta Salai Muhrau
Melitta SalaiZdjęcie: DW/Andrzej Stach

Mała wioska Morawa koło Strzegomia na Dolnym Śląsku nazywała się przed wojną Muhrau i była częścią majątku rodziny von Wietersheim-Kramsta. W roku 1945 roku, tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej, rodzice 75-letniej dziś Melitty Salai wraz z siedmiorgiem dzieci uciekli na zachód Niemiec. Tam Melitta zdała maturę i wyjechała na rok do Francji na naukę języka. Następnie udała się do Portugalii, gdzie pracowała jako guwernantka. Propozycję czasowego wyjazdu do Angoli ze strony ówczesnych pracodawców przyjęła bez chwili wahania. Wbrew początkowym planom spędziła w Angoli 30 lat. Poznała tam swego przyszłego męża, węgierskiego dyplomatę, urodziła i wychowała dwójkę dzieci. Stabilne i uregulowane życie farmerów zakończyła komunistyczna rewolucja. Państwo Salai zostali wywłaszczeni bez odszkodowania. By ratować swe życie, w roku 1981 musieli opuścić Angolę i wrócić do Niemiec. Mieszkali i pracowali w Monachium jako tłumacze. Po śmierci rodziców, a następnie męża, Melitta Salai postanowiła z chwilą przejścia na emeryturę wrócić do Morawy.

Działania wojenne oszczędziły znajdujący się w Morawie zabytkowy pałac, który tylko rozszabrowano i częściowo zdewastowano. Po wojnie mieściły się w nim biura pegeeru i stadniny koni. „Moja mama po raz pierwszy od ucieczki odwiedziła Morawę w roku 1974. I była zachwycona, bo gmach był wyremontowany, pokryty dachem i tętniło w nim życie. I powiedziała do nas: dzieci, zróbcie coś z Morawy. Następnie my tu przyjechaliśmy i zobaczyliśmy to na własne oczy”, opowiada Melitta Salai. Od tej chwili wraz z siostrą często odwiedzały Morawę i nawiązały bliskie kontakty z dyrektorem stadniny. Kiedy zaraz po roku 1989 jej młodsza siostra otrzymała od niego ofertę dzierżawy opustoszałego pałacu, natychmiast na nią przystała. „Było jasne, że ktoś tam musi mieszkać i że to mam być właśnie ja”, śmieje się Melitta Salai.

„To są teraz polskie pola”

Das Herrenhaus in Muhrau 1997 (Polen)
Pałac w Morawach (1997). Dziś mieści się tu przedszkoleZdjęcie: DW/Andrzej Stach

Jej powrót do Morawy poprzedziły liczne debaty rodzinne nad możliwie najlepszym sposobem zagospodarowaniu pałacu. Rodzeństwo, które zjechało się na spotkanie z wielu krajów, postanowiło ostatecznie urządzić w nim charytatywne przedszkole dla dzieci z najbliższych okolic Morawy. „Nie chcieliśmy prze­cież siedzieć z założonymi rękami i mieszkać, lecz robić coś pozytywnego, coś, co przynosi pożytek dla kraju i okolicy. Właśnie wtedy zamykano akurat przedszkola państwowe, a prywatne były tak drogie, że więk­szości ludzi nie było na nie stać”. W roku 1992 Melitta Salai zamieszkała w Mo­rawie. Rok później do przedszkola w gmachu pałacu uczęszczało ponad 30 dzieci z biednych rodzin.

Początkowo nastawienie lokalnych władz i miejscowej ludności, a szczególnie rolników, wobec córki byłych właścicieli majątku cechowała nieufność i obawa. Całkiem wprost wyrażał to miejscowy sołtys, który twierdził, że chodzi tu tylko o odzyskanie utraconego majątku, opowiada Melitta Salai: „Szybko jednak zauważył, że tak nie jest. I tak się zmienił, że podczas zbiorów dawał nam dla przedszkola ziemniaki czy buraki. Kiedyś powiedział mi, że dawniej były to niemieckie pola. A ja na to, że owszem tak, ale teraz są pola polskie. Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak, kiedy w czasie świąt Bożego Narodzenia przyszła do mnie po raz pierwszy delegacja ze wsi i przyniosła mi opłatek”.

Serdeczni Polacy

Symbolbild Deutsch-französische Freundschaft
Wielu Niemców zauroczonych jest polską serdecznościąZdjęcie: dpa

Przez trzy pierwsze lata Melitta Salai musiała przedłużać swą wizę pobytową wystawianą każdorazowo tylko na trzy miesiące. Potem wizy wystawiane były na coraz dłuższy okres. Prawo stałego pobytu otrzymała dopiero w roku 2005. Mimo podeszłego wieku Melitta Salai jest pełna inicjatywy i energii. Życie w domu, w którym przyszła na świat, nie skłania jej do no­stalgii czy rozpamiętywania przeszłości. Bardziej interesują ją sprawy przedszkola i zdobywanie dlań nowych sponsorów w Pol­sce, Niemczech i innych krajach. Z mieszkańcami wioski i pracownikami przedszkola oraz mieszczącej się w budynku Fundacji Polsko-Niemieckiej Melitta Salai porozumiewa się w języku polskim, którym włada coraz lepiej. Twierdzi, że pewne strony życia w Polsce podobają się jej bardziej niż w Niemczech. „Doświadczam tu dużo więcej przyjaźni i człowieczeństwa niż niekiedy w Niemczech. Zawsze jest czas na małą pogawędkę, pije się u kogoś kawę czy herbatę, odwiedza nawzajem. Jest tu o wiele gościnniej i serdeczniej niż w Niemczech, szczególnie w dużym mieście”.

Najcenniejszy jest pokój

Ze swą rodziną rozsianą po wielu krajach i w Niemczech Melitta Salai utrzymuje stały kontakt telefoniczny i internetowy. Nie brak też osobistych spotkań. „W zasadzie rodzina stale mnie tu odwiedza, i każdy stara się tu w czymś pomóc - czy to znaleźć nowych członków Fundacji, czy też zdobyć jakieś środki dla Morawy. Oczywiście odwiedzają mnie tu także moje własne dzieci”- mówi. Kilka lat temu na cmentarzu w Morawie obok grobów innych przodków zostały złożone szczątki rodziców Melitty Salai. Ona sama też chce być kiedyś tam pochowana. Melitta Salai nie lubi sentymentów ani patosu. Dotyczy to również jej stosunku do Dolnego Śląska.

„Schlesien – Śląsk, to obszar, który w czasie wojny najbar­dziej ucierpiał ze wszystkich byłych ziem niemieckich. Dla wielu z nas jest to nadal ojczyzna. Dla mnie też. Ale musimy uznać i uważać go za część Polski. Jestem o tym mocno przeko­nana, gdyż tylko w ten sposób możemy zachować prawdziwy pokój w Europie. W Strzegomiu nad mostem wisi napis: "Miasto cierpie­nia i miasto pokoju". I sądzę, że trzeba to zaakceptować i pod­kreślać. Pokój trzeba cenićb ardziej niż dobra materialne”, powiedziała w jednym z wywiadów dla Deutsche Welle. Kilka lat temu Melitta Salai otrzymała polskie obywatelstwo.

W „kostrzyńskich Pompejach” po polsku i niemiecku

Zburzony doszczętnie pod koniec wojny Kostrzyn nad Odrą (niem. Küstrin), wraz z potężną twierdzą i szeroko rozbudowanym areałem schronów i umocnień obronnych, do roku 1989 był niedostępny dla osób cywilnych. Dziś znane także jako „kostrzyńskie Pompeje” - nietknięte od roku 1945 ruiny miasta - przyciągają coraz więcej turystów z Polski i Niemiec. Atrakcją są nie tylko zachowane w dużej mierze fortyfikacje, bunkry i labirynt podziemnych tuneli. Jedynego w swoim rodzaju przeżycia dostarcza przede wszystkim wędrówka po oryginalnym bruku ulic, zaułków i wzdłuż byłych linii tramwajowych umarłego miasta. Po obu ich stronach ciągną się pozostałości fasad z kamiennymi schodami i wejściami do domów oraz przysypanymi częściowo gruzem oknami i drzwiami do piwnic. Na tym wszystkim dominują bujnie rosnące dzikie krzewy i drzewa.

Za przygodą i pracą do Polski

Polen Klaus Arendt Imbiss
Klaus Arendt w swoim barzeZdjęcie: DW/Andrzej Stach

Fachowe oprowadzanie po terenie „kostrzyńskich Pompei” od kilku lat oferuje pochodzący z Berlina 45-letni Klaus Arendt. „Kiedy w roku 2000 wraz z kolegą przyjechaliśmy do Kostrzynia, chcieliśmy tylko zobaczyć, jak się żyje w Polsce, połazić trochę po knajpach i dyskotekach”, mówi otwarcie. Tak mu się tam jednak spodobało, że postanowił przez jakiś czas zamieszkać w Kostrzynie. „Ludzie byli bardzo przyjaźni i pomocni i szybko nawiązałem wiele znajomości” – mówi. Żeby nie jeździć stale do Berlina, postanowił poszukać pracy na miejscu. Szybko zorientował się jednak, że jako agent ubezpieczeniowy, jeszcze wtedy bez znajomości polskiego, nie ma na to szans. Dlatego postanowił zmienić zawód. W podjęciu decyzji o otworzeniu własnego baru pomogła mu ówczesna partnerka, którą poznał w Kostrzynie. Klaus chwali łatwość zakładania prywatnych firm w Polsce. Jedyne problemy miał początkowo z miejscową konkurencją, która nie mogła przeboleć jego pomysłu o prowadzeniu baru na terenie ruin „starego Kostrzynia”. „Zazdrościli mi i byli źli, że sami na to nie wpadli. Ale przecież nikt im tego nie zabraniał, więc nie rozumiem, dlaczego mieli do mnie wtedy pretensje”, dziwi się Klaus.

Gastronom-przewodnik

Obecnie Klaus Arendt działa w „starym” Kostrzynie nie tylko jako gastronom głównie w sezonie turystycznym, kiedy na zwiedzanie ruin miasta przyjeżdżają liczne autokary z całych Niemiec. Od kilku lat jako przewodnik turystyczny oprowadza wycieczki także po całym terenie fortyfikacji i najbliższych okolicach. Niektórzy zwiedzający z Niemiec wiedzą o Kostrzynie więcej niż on sam, bo się tam urodzili i mieszkali, przyznaje Klaus. ”Najbardziej są zdumieni, kiedy kupują w moim barze, a ja zagaduję ich po niemiecku. Wtedy opowiadają mi o sobie i o mieście sprzed roku 1945, a ja im mówię o dzisiejszym Kostrzynie”. Ze swą - w międzyczasie bardzo dobrą znajomością polskiego - Klaus oprowadza też jako pilot polskie wycieczki autobusowe po Poczdamie i Berlinie. „Polacy są bardzo zaskoczeni, że robi to po polsku Niemiec, który na dodatek mieszka w Polsce”, dodaje z uśmiechem. W przyszłym roku ma otrzymać polskie obywatelstwo. Dostał już oficjalną zgodę od polskich władz. „Bardzo się z tego cieszę”, mówi w wywiadzie dla Deutsche Welle Klaus Arendt.


Do ojczyzny przez jezioro

Polen Neuwarp Kirche
Zabytkowy kościół w Nowym WarpnieZdjęcie: DW/Andrzej Stach

Kiedy w roku 1947 położone nad Jeziorem Nowowarpieńskim i Zalewem Szczecińskim Nowe Warpno opuszczali ostatni niemieccy mieszkańcy, wielu z nich miało nadzieję na przejściowy charakter przymusowego wysiedlenia. Także ojciec siedmioletniego wówczas Uwe Conrada liczył na szybki powrót do rodzinnego domu i do pracy jako rybak. Dlatego wraz rodziną zamieszkał po drugiej stronie Jeziora Nowowarpieńskiego w miejscowości Stare Warpno (niem. Altwarp). Nadal pracował tam w swoim zawodzie, a dochodzące do nich bicie dzwonów kościoła w Nowym Warpnie dawało im poczucie bliskości stron rodzinnych.

Po studiach medycznych Uwe Conrad mieszkał z żoną i dziećmi na położonej w niedalekim sąsiedztwie wyspie Uznam (niem. Usedom), gdzie pracował jako weterynarz. Nieudana ucieczka syna do Niemiec Zachodnich, tuż przed upadkiem NRD, i spodziewane represje skłoniły Conradów do złożenia oficjalnego podania i wyjazdu do RFN. Finansowo powodziło im się dobrze i mieli zamiar kupić dom koło Hamburga. Z chwilą przejścia na rentę wraz z ciężko chorą i skazaną na wózek inwalidzki żoną Margit postanowili jednak wrócić w strony rodzinne. Ich wybór padł na Stare Warpno. Nie znaleźli tam jednak odpowiedniej działki pod budowę domu. Po krótkim wahaniu podjęli decyzję o zamieszkaniu w miejscu urodzenia Uwe Conrada. „Niezależnie od tego, czy nazywa się Neuwarp, czy Nowe Warpno”, podkreśla Uwe Conrad w wywiadzie dla Deutsche Welle i dodaje po polsku: „To wszystko jedno”.

„Żyjemy jak jedna rodzina”

Pomocne w nabyciu działki okazały się wieloletnie kontakty z polskimi znajomymi i przyjaciółmi. W roku 2002 dzięki nim kupili liczącą 1000 metrów kwadratowych parcelę na obrzeżach miasta przy drodze wjazdowej ze Szczecina do Nowego Warpna. Dom zaprojektował ich syn architekt z myślą o chorej matce, poruszającej się na wózku inwalidzkim. W roku 2003 przewieźli swe meble i rzeczy osobiste z Niemiec do nowego domu. W zeszłym roku, pięć lat po wejściu Polski do Unii Europejskiej, Uwe Conrad uzyskał oficjalne zezwolenie na wpis do Księgi Wieczystej jako pełnoprawny właściciel nieruchomości. Dziś Conradowie czują się tam w pełni zadomowieni. Najbardziej cieszą się z dobrych sąsiadów. Nie dzieli ich nawet płot, bo ma furtkę, która jest otwarta dzień i noc. Jest po prostu tak, jak dawniej, podkreśla z dumą Uwe Conrad. „Lucyna i Bogusław Siwenki to wspaniali, pracowici i bardzo uczynni ludzie. Zapraszamy się nawzajem na różne uroczystości rodzinne i spotkania. Żyjemy po prostu jak rodzina. A kiedy np. czasem nagle brakuje mi pieniędzy, to daję Bogusławowi bankową kartę do automatu i proszę, by mi wybrał pieniądze jak będzie jechał do Szczecina. Dzięki temu nie muszę tam jechać samochodem z żoną, bo to niekiedy dosyć uciążliwe”.

Z pomocą i życzliwością Conradowie spotykają się nie tylko w Nowym Warpnie. Również w Szczecinie, gdzie nikt ich nie zna, ludzie chętnie pokazują im drogę czy tłumaczą inne rzeczy, zaznacza Uwe Conrad. „Oczywiście kiedy pytam ich po polsku, to już po pierwszym słowie, wiedzą, że nie jestem Polakiem, a po drugim, że jestem Niemcem. Ale są bardzo przyjaźni i uczynni”. Z chwilą decyzji o powrocie do Nowego Warpna zaczął się sam uczyć polskiego. Dziś potrafi już się dość dobrze porozumieć i nawet załatwić samodzielnie niektóre sprawy przez telefon. W ważniejszych i trudniejszych językowo sprawach pomagają im sąsiedzi. Raz w tygodniu porządkami w domu zajmuje się miejscowa pomoc domowa. Pełną opiekę nad sparaliżowaną żoną Uwe Conrad sprawuje osobiście. Zajmuje się też gotowaniem posiłków oraz karmieniem kilku małych kotów i psa. W ramach hobby ma przydomowym ogródku mały kurnik, w którym trzyma kilka kur i dwa koguty.

Czujemy się pół-Polakami

Polen Uwe Conrad
Uwe Conrad przed swoim domem w Nowym WarpnieZdjęcie: DW/Andrzej Stach

Z rodzinnego domu Uwe Conrad posiada tylko barometr, który wisi przy wejściu z salonu do kuchni. I drewniany parapet. „Poprosiłem kiedyś obecnego właściciela domu o jakąś drobną rzecz, która się zachowała, najlepiej z drewna, i podarował mi ten parapet” – opowiada. Uwe Conrad wyrył na nim datę 2003, kiedy wprowadzili się do Nowego Warpna, i zawiesił nad wejściem do salonu. Conradowie nie ukrywają, że decyzja o powrocie do Nowego Warpna wśród ich rodziny i znajomych wywołała początkowo zdumienie i wręcz dezaprobatę. „Niektórzy mówili, że dom jest wprawdzie piękny, ale powinien stać w innym miejscu, to znaczy nie tu w Polsce”, przyznaje Uwe Conrad. „Teraz ucichli, bo widzą, że jest inaczej, niż przewidywali i że jesteśmy tu szczęśliwi. Lubimy Polaków i nie żałujemy ani jednego dnia spędzonego tutaj. Czujemy się już niemal na pół Polakami. Kiedy skacze Adam Małysz, to życzymy mu, żeby wygrał, bo Niemcy zdobywają i tak wystarczająco medali”, mówi z przepraszającym uśmiechem. Mimo że są ewangelikami, co jakiś czas Conradowie chodzą do miejscowego kościoła katolickiego. „Wprawdzie sam nie klękam, bo nas tego nie uczono, ale wszyscy tutaj to respektują. Raz w roku przyjmujemy też księdza po kolędzie. Mamy z nim naprawdę dobre stosunki”, uśmiecha się Uwe Conrad.

W ciągu siedmiu lat od chwili zamieszkania w Nowym Warpnie Conradowie zaprzyjaźnili się z kilkoma rodzinami szczególnie blisko. Należy do nich także rodzina burmistrza miasta Władysława Kiragi. Zapraszają ją do siebie i sami bywają u Kiragów. „Uwe jest tu bardzo lubiany, bo jest sympatyczny, uczynny i jako weterynarz nigdy nie odmawia pomocy sąsiadom”, podkreśla burmistrz. Uwe Conrad uczestniczy też razem z nim w corocznych spotkaniach z innymi byłymi mieszkańcami niemieckimi, którzy wraz z rodzinami od paru lat przybywają do Nowego Warpna na przełomie kwietnia i maja. Spotykają się najpierw po niemieckiej stronie granicy i przypływają następnie statkiem przez Jezioro Nowowarpieńskie. „Stało się to już tradycją”, zaznacza z dumą burmistrz i wskazuje na wspólne inicjatywy byłych mieszkańców z polskimi mieszkańcami. W ich ramach zorganizowano wystawę fotograficzną o dziejach miasta przed i po 1945 roku. Ustawiono kamień pamiątkowy i uporządkowano teren byłego cmentarza niemieckiego.

Uwe i Margit Conradowie co rok biorą udział w tych spotkaniach z krajanami. Zapraszają też do swego domu przyjaciół z dzieciństwa. „Musimy im oczywiście opowiadać, jak się nam mieszka wśród samych Polaków. A my mówimy, że Polacy to naród serdeczny, dumny i skromny z bogatą kulturą i tradycją. Że poznaliśmy tu fantastycznych ludzi i jest nam tu bardzo dobrze”. Ważne jest jednak, żeby także Polacy wiedzieli, że nie chcemy niczego odzyskać z powrotem, z tego, co mieliśmy, podkreśla Uwe Conrad. „To trzeba raz na zawsze zakończyć. Polacy muszą żyć w pokoju i bez poczucia zagrożenia. Bo nikt z nich nie ponosi winy za to, że znalazł się tutaj. Początkowo przez pierwsze trzy lata po naszym powrocie tutaj, kiedy z żoną mówiliśmy ‘u nas’, to mieliśmy na myśli NRD czy w ogóle Niemcy. Kiedy teraz mówimy ‘u nas', to myślimy ‘u nas w Polsce”.

Urlop nad Bałtykiem we własnym mieszkaniu

Erosion Swinoujscie am Strand Polen EUCC
Piękne plaże nad Bałtykiem przyciągają niemieckich rencistówZdjęcie: EUCC-Deutschland

Zdaniem Marcina Króla (35) współwłaściciela biura maklerskiego „Avril” w Międzyzdrojach, w porównaniu do lat poprzednich ilość zapytań ze strony obywateli niemieckich zainteresowanych mieszkaniem w Międzyzdrojach, świnoujściu czy innych atrakcyjnych miejscowościach wypoczynkowych nad Bałtykiem zauważalnie spadła. „W minionych latach było ich dużo więcej mimo wielu przeszkód formalnych i konieczności zezwolenia z MSWiA. Spowodowane jest to zapewne także cenami, które są tu teraz wyższe niż np. w landach wschodnich”, twierdzi Marcin Król w wywiadzie dla Deutsche Welle. Jego zdaniem trend ten zauważalny jest w całej Polsce. Drugi współwłaściciel biura „Avril” Piotr Kwiecień (37) wskazuje na inny możliwy powód. „Obywatele niemieccy często robią wielkie oczy, że mogą kupić mieszkanie bez zezwolenia. A mogą już przecież od dnia wejścia Polski do Unii. A my jako biuro załatwiamy wszelkie formalności”.

Mimo obowiązującego do niedawna zezwolenia z MSWiA mieszkania, apartamenty i domy w Międzyzdrojach i okolicach nabyło już kilkaset osób z Niemiec głównie pod koniec lat 90-tych. W większości są to małżeństwa polsko-niemieckie bądź Polacy mieszkający na stałe w Niemczech. Kilkanaście procent nabywców stanowią jednak również Niemcy bez związków z Polską. Do kupna przeważnie zachęciły ich niskie wówczas ceny nieruchomości w Polsce oraz bliskość do granicy niemieckiej. Brak dokładnej wiedzy o wymaganiach formalnych naraził wielu z nich jednak na poważne problemy, a niektórych nawet na utratę pieniędzy wpłaconych deweloperom. Dziś większość z nich ma to wszystko za sobą i korzysta ze swych mieszkań i apartamentów. Są wśród nich urzędnicy, nauczyciele, robotnicy i lekarze nie tylko z landów graniczących z Polską.

„Nikt nas nie uprzedził o trudnościach”

Polen Apartmenthäuser Misdroy
Apartamentowce w MiędzyzdrojachZdjęcie: DW/Andrzej Stach

O możliwości nabycia mieszkania w Międzyzdrojach Herbert Franke (55) z Berlina dowiedział się od swych kolegów w pracy, którzy już wcześniej się na to zdecydowali. Jako człowiek, który już wcześniej interesował się Polską i brał m.in. udział w akcjach pomocy dla ofiar powodzi w Polsce w 1997 roku, nie wahał się zbyt długo tym bardziej, że jego koledzy mieli dobre doświadczenia. „Powiedzieli mi, że to bardzo ładna okolica, że miejscowość leży bezpośrednio nad morzem i jest niedaleko od Berlina. I to, że ceny są takie, iż na mieszkanie można sobie pozwolić także jako osoba o niezbyt dużych dochodach”. Za mieszkanie o powierzchni 64 metrów kwadratowych w stanie surowym Herbert Franke wspólnie z partnerką życiową zapłacili w przeliczeniu około 40 tysięcy euro. Nie stali się przez to jednak pełnoprawnymi posiadaczami nieruchomości. „Byliśmy zaskoczeni, że nikt nas nie uprzedził o trudnościach, z jakimi musi liczyć się cudzoziemiec nabywający mieszkanie przy granicy. W firmie budowlanej mówiono nam, że każdy łatwo może otrzymać zgodę Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na zakup mieszkania w pasie 25 km od granicy polsko-niemieckiej”. Z powodu upadłości firmy deweloperskiej sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej. Dopiero po kolejnych dodatkowych wpłatach pieniędzy i uzyskaniu zezwolenia z MSWiA stali się niedawno pełnoprawnymi właścicielami mieszkania.

„Ryzyko przy zakupie domu od dewelopera jest w Niemczech równie duże jak w Polsce i w przypadku upadłości także można stracić wszystkie pieniądze”, twierdzi 55-letni urzędnik Lothar K. z Berlina. Na nabycie czterdziestometrowego apartamentu w Międzyzdrojach zdecydował się wraz z żoną Almut (50) w roku 1998. Po pierwszej odmowie z MSWiA i złożonym odwołaniu otrzymał odpowiedź pozytywną. Dzięki temu bez problemu uzyskał wpis do Ksiąg Wieczystych jako pełnoprawny właściciel. „To dobra inwestycja dla zabezpieczenia oszczędności. A poza tym możemy z żoną i naszym synem korzystać z mieszkania w czasie urlopu”, mówi Lothar w wywiadzie dla Deutsche Welle. Najbardziej zaskoczona decyzją o kupnie mieszkania w Polsce jego matka pochodząca z Wrocławia. „Oczywiście nie ma to ze sobą nic wspólnego, ale cieszyła się z tego. Nawet byli już tu dwa razy z moim ojcem w sezonie letnim i bardzo im się podobało”.

„Czujemy się jak u siebie w domu”

Polen Misdroy Polen
Hans Renken ( z l. ) ze swoją partnerką Carmen (z pr.) i przyjaciółmi (w śr.) w MiędzyzdrojachZdjęcie: DW/Andrzej Stach

Dla Hansa Renkena (54) z miejscowości Kleinmachnow w Brandenburgii koło Berlina własne mieszkanie nad morzem było zawsze wielkim marzeniem. Podejmując decyzję o kupnie 64-metrowego apartamentu w Międzyzdrojach za około 45 tys. euro nie myślał o lokacie kapitału. Po dwukrotnych odmowach z MSWiA, perypetiach z firmą deweloperską a następnie z syndykiem wszystko wydawało się stracone. Na krótko przed wejściem Polski do Unii Europejskiej sprawa znalazła jednak pozytywne zakończenie. Obecnie wraz ze swą partnerką Carmen i córką Laurą spędzają w swym apartamencie urlopy i wiele weekendów nie tylko w lecie, ale przez cały rok. "Teraz czujemy się tu jak u siebie w domu. Wprawdzie znam tylko kilka słów po polsku, ale tutaj wiele osób zna angielski albo niemiecki, więc z porozumieniem się nie ma trudności”, opowiada Carmen. Z chwilą podjęcia decyzji o kupnie mieszkania Hans zapisał się na kurs polskiego w Berlinie. Dziś sporo rozumie i potrafi po polsku załatwić nawet proste sprawy administracyjne. Przez ponad dziesięć lat od ich pierwszej wizyty w Międzyzdrojach miasto bardzo pozytywnie się zmieniło, podkreśla z niekłamanym uznaniem. „Jeszcze do niedawna miało urok komunizmu lat 60-ych i 70-tych. Dziś większość domów jest wyremontowana, zadbano o ulice i park. Dużo lepszy standard mają restauracje i kawiarnie”. Z piątego piętra, na którym znajduje się mieszkanie, roztacza się widok na całe Międzyzdroje i morze. Widać też dźwigi portu w Swinoujściu, a dalej niemieckie miejscowości Ahlbeck i Heringsdorf. Hans nie traktuje mieszkania jako lokaty kapitału i nie ma zamiaru go sprzedać. Chce tylko kiedyś porozmawiać z innymi właścicielami o instalacji windy, by także na starość móc cieszyć się pięknym widokiem.

Andrzej Stach, Berlin

red. odp. Bartosz Dudek