1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Ekspert: Dziś kampania wyborcza toczy się online przez całą dobę

Andrzej Pawlak8 września 2013

Frank Stauss* ma za sobą przeszło 20 kampanii wyborczych w Niemczech i za granicą. Jak ocenia obecną?

https://p.dw.com/p/19djc
Bildbeschreibung: Der Werber und Autor Frank Stauss. Alt-Text: Der Werber und Autor Frank Stauss. ACHTUNG: Bild darf nur im Zusammenhang mit Berichterstattung über das dtv-Buch "Höllenritt Wahlkampf" von Frank Stauss verwendet werden. Rechte/Bildhinweis: Bernhard Huber, München Hinweis: ACHTUNG: Bild darf nur im Zusammenhang mit Berichterstattung über das dtv-Buch "Höllenritt Wahlkampf" von Frank Stauss verwendet werden. Zulieferer: Marie Todeskino
Frank Stauss Autor Buch Höllenritt WahlkampfZdjęcie: Bernhard Huber

DW: Do dnia wyborów pozostały już tylko dwa tygodnie. Jak ocenia Pan obecną kampanię?

Frank Stauss: Jako niezwykle przewidywalną. Jak można było tego oczekiwać, CDU prowadzi kampanię pod znakiem dyskontowania pewnego stopnia dobrobytu i zadowolenia społecznego. Wyniki badań ankietowych dowodzą, że 76 procent Niemców jest zadowolonych ze swego poziomu życia. Rządząca koalicja chadecko-liberalna głosi, że to jej zasługa i na tym opiera swą strategię. W rezultacie mamy do czynienia z wyjątkowo nudną i nieciekawą kampanią wyborczą, także w jej sferze estetycznej i językowej. To samo da się powiedzieć o SPD, która stara się przekonać wyborców, że nie wszystko wygląda tak wspaniale, jak twierdzą partie CDU i FDP, i krytykuje brak miejsc w żłobkach i przedszkolach i ostrzega, że na starość wielu z nich czeka bieda. To wszystko znajduje odbicie na plakatach wyborczych.

DW: Można odnieść wrażenie, że Angela Merkel w ogóle nie uczestniczy w tej kampanii, a mimo to cieszy się dużo większą popularnością i sympatią od jej socjaldemokratycznego rywala Peera Steinbrücka. Dlaczego tak się dzieje?

Frank Stauss: Po dwóch kadencjach Angela Merkel stała się dla wielu Niemców kimś w rodzaju osoby zaufania publicznego. Poza tym nie popełniła do tej pory żadnych większych błędów. Na jej korzyść działa także opinia, że ochroniła Niemcy przed najgorszymi z możliwych skutkami kryzysu gospodarczego i finansowego. W tej sytuacji, jej kampania wyborcza opiera się na sprawdzonej taktyce, że nie robiąc nic, nie popełnia się żadnych błędów.

DW: Jako ekspert i doradca uczestniczy Pan w wielu kampaniach wyborczych na całym świecie od wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Co zmieniło się od tego czasu?

Frank Stauss: Przede wszystkim tempo. Jedną z pierwszych kampanii, w której brałem czynny udział, były pierwsze, wolne wybory do Izby Ludowej w b. NRD w 1990 roku. Często zdarzało się, że członkowie partii uczestniczących w tamtych wyborach komunikowali się ze sobą przy pomocy telegramów. Zasadniczej zmianie uległ także rytm, w jakim docierają do nas najnowsze doniesienia. Wtedy wyglądał on tak, że przy śniadaniu czytaliśmy poranne gazety, w ciągu dnia trochę słuchaliśmy radia, a wieczorem czekał nas dziennik telewizyjny. Dziś kampania wyborcza toczy się online przez okrągłą dobę. Trzeba stale śledzić nowe doniesienia w internecie, żeby być na bieżąco. W centralach wyborczych pracuje cały sztab ludzi, rzucających się od razu na każdą nowość, którą natychmiast się nagłaśnia, jeśli tylko się uzna, że może ona zwiększyć szanse "naszego" kandydata.

DW: No właśnie, internet. Wszyscy do dziś zachwycamy się kampanią Baracka Obamy z 2008 roku, w której postawił na internet i media społecznościowe i wygrał. Jaką rolę w wyborach odgrywa dziś internet?

Frank Stauss: Często mówi się, że wybory wygrywa się w internecie, ale to tylko część prawdy, bo kampania wyborcza toczy się stale i wszędzie: w naszym domu, na ulicy, w pracy, w kolejce po bułki u piekarza i w poczekalni u dentysty. A to znaczy, że wszędzie tam powinien docierać któryś ze środków kampanii wyborczej: reklamy telewizyjne, radiowe i prasowe, plakaty, ogłoszenia i inne. Proszę zauważać, że w swojej drugiej kampanii wyborczej w roku 2012 Obama wydał 22-razy więcej pieniędzy na klasyczne środki kampanii wyborczej, niż na reklamę w internecie i na portalach społecznościowych.

DW: Pańska agencja reklamowa prowadzi także kampanie promujące określone gatunki jogurtu czy masła. Mówi się, że polityk, to dziś taki sam produkt reklamowy jak jogurt owocowy. Czym zatem różni się kampania reklamowa w walce wyborczej od tej zwykłej?

Frank Stauss: Głównie tym, że plastikowy kubek od jogurtu nie udziela wywiadów prasowych i nie uczestniczy w telewizyjnych talk-shows. A mówiąc serio, podstawowa różnica polega na tym, że nad klasyczną kampanią, reklamującą jakiś produkt rynkowy, mam niemal zawsze stuprocentową kontrolę. Opracowuję ją, wysyłam do mediów i czekam na efekt - chwyci, albo nie. W przypadku polityków mogę im tylko podsunąć jakiś pomysł, doradzić, jak mają się zachowywać, ale efekty mojej pracy docierają do odbiorcy, to jest; wyborcy, przepuszczone przez silny filtr dziennikarski, że tak to ujmę. To dziennikarze decydują o tym co i jak pokażą, co i jak skomentują, i jak to potem wpłynie na postawę elektoratu. Margines niepewności jest tu znacznie większy, a skutki trudniejsze do przewidzenia.

DW: Prowadził Pan głównie kampanie na rzecz SPD. W jakim stopniu, jako specjalista od reklamy, identyfikuje się Pan z programem tej partii?

Frank Stauss: W tej chwili prowadzimy pierwszą kampanię na rzecz partii konserwatywnej. Chodzi o Austriacką Partię Ludową (ÖVP). To oczywiste, że musieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcemy się tego podjąć. Moim zdaniem dobrze jest, kiedy identyfikujemy się z partią, na rzecz której działamy, bo w ten sposób jesteśmy bardziej wiarygodni. Nigdy nie podjąłbym się reklamowania partii o profilu antyeuropejskim, lub nacjonalistycznym. Albo wpierania kogoś, kto jest nastawiony przeciwko mniejszościom. To kwestia, że tak powiem, higieny zawodowej.

DW: W wydanej niedawno książce, w której opisuje Pan swoje doświadczenia jako specjalisty od kampanii wyborczych, opisuje je Pan jako taniec na linie. Skoro to takie niebezpieczne, dlaczego to Pana tak bardzo fascynuje?

Frank Stauss: Sam nie wiem. Jedni potrzebują do życia dreszczyku emocji w postaci skoków na gumowej linie (bungee), a ja odnajduję go w kampaniach wyborczych. Sporą rolę odgrywa na pewno fakt, że z góry wiadomo kiedy zobaczy się efekt swoich działań, i że w kampanii wyborczej jest zawsze tak wiele niewiadomych. W moim przypadku najważniejsze jest jednak to, że uważam się za fanatyka demokracji. To naprawdę coś fantastycznego, że raz na cztery lata 45 do 50 milionów ludzi w Niemczech udaje się do lokali wyborczych i stawia krzyżyk na liście, co ma ogromny wpływ na ich życie w ciągu następnych czterech lat. Cieszę się, że mogą w tym uczestniczyć, a nawet wywrzeć pewien wpływ na wyniki głosowania.

Z Frankiem Staussem rozmawiała Marie Todeskino

Przekład: Andrzej Pawlak

*Frank Stauss jest jednym z najlepszych niemieckich specjalistów od kształtowania kampanii wyborczych, uznanym spin doktorem i specjalistą od reklamy.