1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

"Blue Card" - bilet do (niemieckiego) raju?

Andrzej Pawlak29 kwietnia 2012

Termin wdrożenia unijnej dyrektywy w sprawie niebieskiej karty dla imigrantów w UE minął w połowie czerwca 2011 roku, ale w Bundestagu uchwalono ją dopiero teraz i nie bez problemów.

https://p.dw.com/p/14mkk
Zdjęcie: chromorange

USA mają swoją "Green Card", a Unia Europejska stara się osiągnąć te same cele przy pomocy niebieskiej karty dla imigrantów, czyli tzw. "Blue Card", nazywanej też błękitną. Unijna dyrektywa, regulująca zatrudnianie na terenie UE wysoko wykwalifikowanych fachowców z krajów nie będących członkami UE z roku 2009, miała zacząć obowiązywać także w Niemczech już w czerwcu ubiegłego roku, ale rząd w Berlinie uznał, że akurat w tej sprawie nie ma powodu się spieszyć, choć na rynku brakuje w tej chwili ponad 110 tysięcy inżynierów. Być może dlatego, że migracja zarobkowa wciąż jest w Niemczech sprawą, która budzi gorące emocje w społeczeństwie i wśród polityków. Dało to o sobie wyraźnie znać w piątek (27.04) podczas dyskusji w Bundestagu, poprzedzającej uchwalenie ustawy o niebieskiej karcie. Mówcy z szeregów koalicji rządowej i opozycji nierzadko skakali sobie do oczu.

Ustawa, ale jaka?

Rząd federalny zapewnia, że zależy mu na modelu migracji zarobkowej sterowanym potrzebami gospodarki narodowej. Za tym ogólnikiem kryje się zasada: "chcemy zatrudniać najlepszych z najlepszych". Pytanie tylko, czy jest to możliwe w oparciu o uchwalone przepisy? Niebieską kartę, uprawniającą do podjęcia pracy w Niemczech, może otrzymać każdy cudzoziemiec, który wykaże się dyplomem ukończenia wyższej uczelni lub "porównywalnymi z nim kwalifikacjami zawodowymi w oparciu o przynajmniej pięcioletnią praktykę zawodową".

Deutschland Fachkräfte Fachkräftemangel Technik Labor
Brakuje inżynierów, informatyków i naukowców w kilku specjalnościachZdjęcie: picture-alliance/dpa

Drugim, równie ważnym, a może nawet ważniejszym warunkiem, jest umowa o pracę, zapewniającą cudzoziemcowi zatrudnionemu w niemieckiej firmie roczny dochód w wysokości ponad 44 800 euro rocznie. "Jeśli komuś się proponuje 45.000 euro rocznej pensji, to znaczy, że pracodawcy na tym kimś faktycznie zależy, i że go naprawdę potrzebuje; to jest też dowód na to, że taki ktoś coś potrafi, bo w przeciwnym razie nikt by mu nie składał takich ofert" - rezonował podczas dyskusji w parlamencie chadecki minister spraw wewnętrznych Hans-Peter Friedrich.

Mało nas (nie tylko) do pieczenia chleba

O tym, że w Niemczech naprawdę brakuje fachowców świadczy fakt, że w przypadku inżynierów granicę wymaganych zarobków, umożliwiających otrzymanie niebieskiej karty, obniżono do poziomu 34.900 euro rocznie. Nie oznacza to wcale, że zagraniczni inżynierowie i lekarze zgodzą się podjąć za taką sumę pracę w Niemczech; jest ona jedynie swoistym minimum o charakterze orientacyjnym - zapewniał szef MSW:

Opozycja oceniła jego wystąpienie zgoła inaczej. Posłanka z SPD Daniela Kolbe zapewniała, że "jej partia opowiada się za napływem zagranicznych fachowców, a nie za wprowadzeniem w RFN płac dumpingowych". To zresztą i tak nie jest możliwe, ciągnęła, gdyż "ten próg płacowy jest sprzeczny z ustawodawstwem unijnym i nie odpowiada realiom na niemieckim rynku pracy!" Dla inżynierów, fizyków i matematyków, zaczynających dopiero karierę zawodową, niecałe 35.000 euro brutto rocznie nie jest wynagrodzeniem, o którym marzą. W Niemczech każdy, kto rozpoczyna karierę zawodową w sektorze publicznym, powinien otrzymać na początek przynajmniej 40.000 euro rocznie.

Daniela Kolbe
Daniela KolbeZdjęcie: picture-alliance/ZB

Zgodnie z unijną dyrektywą w sprawie niebieskiej karty, jej posiadacz powinien zarabiać rocznie 1,5-razy, względnie 1,2-raza więcej niż wynosi roczna średnia płaca w danym kraju. Tymczasem rząd federalny, ustanawiając wspomniany wcześniej pułap niecałych 45-u i 35-u tysięcy euro, uwzględnił w swoim rachunku także zarobki ludzi pracujących w niepełnym wymiarze godzin i zatrudnionych w sektorze niskopłacowym - krytykował poseł Lewicy, Jörn Wunderlich. "Tu chodzi o zatrudnianie fachowców najwyższej klasy, a wy ustalacie dla nich wynagrodzenie, które w praktyce uniemożliwia im związanie końca z końcem, i uważacie, że ktoś się na to połasi?", oburzał się Wunderlich, zdaniem którego warunkiem uzyskania niebieskiej karty powinien być gwarantowany roczny dochód w wysokości przynajmniej 63.150 euro.

Znajomość niemieckiego się opłaca!

Posłom opozycyjnym nie podobały się także te postanowienia ustawy, które dotyczą zgody na pobyt czasowy i stały w Niemczech. Kto szuka pracy w Niemczech, spełniającej wymogi niebieskiej karty, ten ma na to pół roku. Jeśli ją znajdzie, otrzymuje zgodę na trzyletni pobyt czasowy, a jeżeli po upływie tych trzech lat będzie nadal posiadaczem "Blue Card", to wtedy może osiedlić się w Niemczech na stałe. W przypadku doskonałej znajomości języka prawo stałego pobytu będzie przyznawane osobom, które się tym wykażą, już po dwóch latach pracy.

Zdaniem posła z ramienia partii chadeckiej, Reinharda Grindela, jest to istotna zmiana przepisów migracyjnych, która "premiuje tych, którzy chcą się uczyć niemieckiego, którzy chcą się szybko zintegrować, którzy wiążą swą przyszłość z Niemcami. To należy popierać, także przez szybsze wydawanie zezwolenia na pobyt stały. Na tym polega mądra polityka migracyjna" - twierdził Grindel.

Z taką argumentacją nie zgodził się poseł z partii Zielonych, Memet Kilic. Użył przykładu programistów i informatyków, których językiem roboczym na całym świecie jest angielski. Jeśli będzie się od nich wymagać opanowania niemieckiego, mogą się poczuć dyskryminowani, a jeśli "bardziej zależy nam na języku, a nie kwalifikacjach zawodowych migrantów, to powinniśmy ściągać do Niemiec tylko specjalistów z Austrii i z niemieckojęzycznej części Szwajcarii" - powiedział Kilic. Mało tego. Jego zdaniem ustawa o niebieskiej karcie w takim kształcie, w jakim ją uchwalono, jest krokiem wstecz w porównaniu z wcześniej obowiązującymi przepisami w tej materii, bo kto został uznany w RFN za wysoko wykwalifikowanego specjalistę zza granicy, ten od razu otrzymywał prawo stałego pobytu. Teraz natomiast obowiązuje ich coś w rodzaju trzyletniego okresu próbnego. "Czy rząd naprawdę wierzy, że zagraniczni specjaliści na to pójdą?" - spytał Kilic, zwracając się do obecnych na sali przedstawicieli rządu.

Memet Kilic
Memet KilicZdjęcie: picture-alliance / dpa

Czy naprawdę chcemy w Niemczech tylu cudzoziemców?

To, absolutnie zasadnicze, pytanie padło podczas dyskusji w parlamencie z ust cytowanej już wcześniej posłanki socjaldemokratycznej, Danieli Kolbe. Na niezbyt przychylny dla obcych klimat w Niemczech zwracali take uwagę przedstawiciele Partii Lewicy. Właśnie dlatego NIemcy nie interesują zagranicznych specjalistów jak USA, Wielka Brytania czy Norwegia. "Migranci muszą najpierw wiedzieć z góry, a następnie odczuć w codziennym życiu, w miejscu pracy, w urzędach, sklepach i na ulicy, że są u nas chętnie widziani. Ale zanim tak się stanie, dużo jeszcze wody upłynie w Renie" - powiedziała w Bundestagu pani Kolbe.

Deutschland Fachkräfte Fachkräftemangel im Krankenhaus Krankenschwester Intensivstation
W szpitalach brakuje lekarzy, pielęgniarek oraz salowychZdjęcie: picture-alliance/dpa

Dyskusja w Bundestagu trwała półtorej godziny. Ustawę o wprowadzeniu w Niemczech unijnej dyrektywy o zatrudnianiu wysoko wykwalifikowanych specjalistów spoza krajów członkowskich UE przyjęto głosami posłów z CDU, CSU i FDP. Partie SPD i Zielonych wstrzymały się od głosu, a Lewica głosowała przeciwko projektowi ustawy.

Sabine Kinkartz / Andrzej Pawlak

Barbara Cöllen