1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Nie dość, że nielegalni, to na dodatek chorzy.

Malgorzata Matzke30 marca 2014

Szacuje się, że w Niemczech ok. 400 tys. osób żyje nielegalnie: bez zezwolenia, bez dokumentów, bez prawa do opieki zdrowotnej.

https://p.dw.com/p/1BYcX
Illegal und dazu noch krank
Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Kiedy Maria w Niemczech wsiadała do tramwaju zawsze kasowała bilet. Nigdy nie przechodziła ulicy na czerwonym świetle, nawet, jeżeli na horyzoncie nie było żadnego samochodu. W pracy była zawsze niesłychanie sumienna: po 12 godzin dziennie sprzątała, szorowała, odkurzała. Nigdy nie chorowała, nie spóźniała się, zarabiając na skromne utrzymanie. Maria pochodzi z Ekwadoru.

Wyrzucona po 15 latach

15 lat udawało się, aż nie przyszedł sądny dzień 2009 roku. Bardzo się spieszyła, dlatego nie poszła swoim, zawsze bezpiecznym szlakiem tylko krótszą drogą przez dworzec, gdzie akurat policja przeprowadzała wyrywkową kontrolę dokumentów tożsamości. Maria nie mogła okazać żadnych dokumentów, bo nigdy ich nie posiadała. Przez 15 lat udawało jej się niezauważenie żyć w Niemczech.

Menschen ohne Papiere Sigrid Becker-Wirth und Ulrich Kortmann MediNetz-Patientin
Sigrid Becker-Wirth i Ulrich Kortmann pomagają dzięki MediNetzBonnZdjęcie: DW/N.Steudel

Ponieważ było to krótko przed wakacjami, 6-letniej córce Marii pozwolono jeszcze dokończyć rok szkolny. Gdyby nie córka, Maria wylądowałaby by jeszcze tego samego dnia w areszcie deportacyjnym. Jej córka jest urodzona w Niemczech. Z jej ojcem, który też żył nielegalnie w Niemczech Maria już się dawno rozstała. Ojczysty kraj Marii jej córka znała tylko z atlasu geograficznego. Dziewczynka ledwo, ledwo zna hiszpański.

Przed wyjazdem Maria pożegnała się jeszcze z Sigrid Becker-Wirth. - To było okropne - mówi 61-letnia Sigrid opowiadając historię Marii, której - podobnie jak jej córce - często pomagała, kiedy były chore.

Charytatywna inicjatywa

Sigrid Becker-Wirth jest duszą organizacji MediNetzBonn. Razem z Ulrichem Kortmannem i 10 innymi działaczami pomaga ona ludziom żyjącym nielegalnie w Niemczech w znalezieniu lekarza, który byłby gotów ich leczyć - bez biurokratycznych przeszkód, i co najważniejsze bezpłatnie.

Inicjatywa MediNetzBonn powstała w 2003 roku w nadziei, że nie będzie musiała działać przez długi czas. Ale politycznie nic się od tamtego czasu nie zmieniło i organizacja działa dalej, wyjaśnia Sigrid Becker-Wirth, emerytowana nauczycielka.

Menschen ohne Papiere Medinetz Wartezimmer
Poczekalnia raz w tygodniu zapełnia się potrzebującymiZdjęcie: DW/N.Steudel

Inicjatywa dysponuje siecią ponad 80 lekarzy najróżniejszych specjalności z Bonn i okolic. Stowarzyszenie działa niezależnie i finansuje się z datków. Sigrid Becker-Wirth niechętnie podaje liczby, ale jedną wymienia: w roku 2013 MediNetzBonn miało w kasie prawie 43 tys. euro na pomoc medyczną i coś mu jeszcze zostało na koncie.

Zaufanie może mieć fatalne skutki

W każdy poniedziałek do drzwi jej niepozornego domu w Bonn między godziną 17.30 i 19.00 mogą zapukać osoby, żyjące w Niemczech w całkowitym ukryciu i poprosić o poradę. W samym Bonn jest ich około 4 tys.

Niektórych Sigrid już zna, niektórzy są nowi. Powoli zapełnia się improwizowana poczekalnia: trzy Filipinki, Peruwiańczyk z synkiem, para z Kosowa z rulonem zdjęć rentgenowskich pod pachą. Potem dołącza jeszcze Syryjczyk. Nikt z nich nie chce opowiedzieć swojej historii. Boją się, że jedno słowo mogłoby zniweczyć ich cały trud misternie zbudowanej egzystencji w Niemczech. Sigrid Becker-Wirth długo pracowała, by pozyskać ich zaufanie.

Menschen ohne Papiere Klingelschild MediNetz Bonn
MediNetzBonn to inicjatywa zdana na datki ludziZdjęcie: DW/N.Steudel

W taki "dzień przyjęć" zjawia się u niej przeciętnie 15 osób. Przychodzą z różnymi dolegliwościami: grypa, angina, woreczek żółciowy. Ale są też i ciężkie przypadki: rak, serce. Ludzie boją się, że przez chorobę stracą pracę. Nie wiedzą, do kogo się mają zwrócić. Często przychodzą za późno.

Choroba nie wybiera

- Jedna kobieta przyszła z tak zaawansowanym rakiem piersi, że zmiany już były widoczne gołym okiem - opowiada Sigrid. Inna przyszła z gruźlicą, i to w stadium prątkowania. - Państwo musi być przecież zainteresowane tym, by tacy ludzie mogli się leczyć - mówi z wyrzutem.

Tak, państwo jest oczywiście gotowe pomagać, ale na zasadach, które samo określa. Ludzie, którzy żyją w Niemczech bez ważnych dokumentów mogą korzystać w określonym zakresie z opieki lekarskiej na podstawie tzw. prawa do świadczeń dla osób ubiegających się o azyl. Prawo to przewiduje pomoc tylko w bardzo ciężkich schorzeniach i tylko, kiedy ktoś ujawni swój pobyt w RFN. Wtedy ma szansę otrzymać status osoby tolerowanej (Duldung), który jednak zostaje odebrany, kiedy osoba ta wyzdrowieje.

Ponieważ MediNetzBonn nie ma środków na tak kosztowne leczenie jak chemoterapia, inicjatywa załatwia czasami taki "Duldung", ale niechętnie. U ludzi, którzy żyją w ciągłym strachu przed demaskacją, nie wiedzą, za co przeżyją następny miesiąc, rozwijają się schorzenia psychosomatyczne czy postraumatyczne. W takich przypadkach też czasami udaje się załatwić status osoby tolerowanej.

Może być anonimowo

Sigrid nie wie, jak potoczyły się dalsze losy Marii i jej córeczki. Może tylko żywić nadzieję, że jakoś sobie radzą i że dziewczynka zaadaptowała się w nowym otroczeniu. Kiedy teraz zdarzają się takie historie, inicjatywa stara się przy poparciu komisji ds. szczególnych przypadków socjalnych uzyskać dla tych osób legalizację ich pobytu.

- Dzieci urodzone w Niemczech, które tu mają przyjaciół, to nie są żadni obcokrajowcy - twierdzi Sigrid.

Przez ponad 10 lat pracy w inicjatywie MediNetzBonn Sigrid znakomicie orientuje się w przepisach dotyczących cudzoziemców. teraz stara się o to, by wreszcie zostało wprowadzone anonimowe zlecenie opieki lekarskiej, żeby też osoby bez jakichkolwiek dokumentów mogły skorzystać z niemieckiej służby zdrowia. - To, co my tu robimy, to jakaś dziwna, równoległa opieka lekarska.

Nastassja Steudel / Małgorzata Matzke

red.odp.: Alexandra Jarecka